Formacja 2005/2006 r.

Ks. Meyer bardzo się zaangażował i zauroczył Domowym Kościołem, z jego inicjatywy do II kręgu dołączają 3 nowe małżeństwa:

1.Barbara i Konrad

2.Elżbieta i Krzysztof

3.Dominika i Radek

– jest szansa, że teraz krąg będzie funkcjonować.

Ze wspomnień II kręgu:

Dołączyliśmy do Domowego Kościoła trochę przez przypadek (a może to Pan Bóg uznał, że już czas najwyższy…).To było „trzecie podejście”. Za pierwszym razem gdy usłyszałam, że jest taka możliwość uznałam, że czasowo (czasowo tzn. nie tymczasowo, tylko że brak nam czasu…) nie ma szans, za drugim razem akurat wtedy, gdy miało być spotkanie nie mogliśmy przyjść. Trzecim razem Krzyś miał podejść do ks. Kazimierza, żeby zapytać, ale to ksiądz podszedł pierwszy – w tym samym celu… widać tak już miało być.

Prawdę mówiąc myśleliśmy, ze ta formacja przeznaczona jest bardziej dla rodziny – zależało nam żeby w życie parafii zaangażowało się nasze dziecko. Kiedy się okazało, ze głownie chodzi o małżonków miałam spore wątpliwości. Nasze małżeństwo funkcjonowało nienajgorzej, a czasu brakowało na codzienne obowiązki. Z drugiej strony niedzielna msza święta od dawna nam nie wystarczała. Większość praktykujących katolików kończy edukację religijną na przygotowaniu do bierzmowania, spora część w ogóle na I komunii świętej. Nieliczni kontynuują spotkania w okresie studiów – i na tym koniec. Tymczasem życiowe problemy inne są w wieku dziecięcym inne w młodzieńczym, a zupełnie inne w dojrzałym życiu. Naiwna dziecięca wiara zupełnie nie przystaje do takiej rzeczywistości i nic dziwnego, że ludzie często uznają ją za przeżytek, coś co z łezką oku kojarzy się z dzieciństwem. W skrajnych przypadkach wręcz wstyd im się przyznać że wierzą, bo to takie… naiwne. Tymczasem cały problem w tym, że wiek człowieka często nie ma przełożenia na jego religijną dojrzałość. Wiara pozostaje w tyle za wykształceniem w innych dziedzinach i w końcu odrzuca się ją jak przykrótką koszulkę dziecka. Jeszcze pozostaje ten „musik” – niedzielna msza św.,  jeszcze dziecko idzie do pierwszej komunii – bo jakże inaczej, ale już do spowiedzi coraz rzadziej, może na Wielkanoc i Boże Narodzenie, a może tylko raz w roku. No, ślub i pogrzeb – tu musi być odpowiednia oprawa, bez księdza się nie obejdzie, więc gdzieś po drodze, z konieczności bierzmowanie.  Nabożeństwa majowe, czy czerwcowe znamy już tylko z nazwy, czasem może droga krzyżowa albo różaniec (ale to przecież dla starych babć! ) – i to wszystko. Gdzie tu miejsce na żywego Boga, który zna nasze wszystkie problemy i jest z nami we wszystkich sprawach? Gdzie Matka Najświętsza zawsze obecna rozumiejąca i wspierająca swoje dzieci – zwyczajna jak każdy, a święta jak nikt?  Czasem jeszcze zabłądzimy do Kościoła i ugniemy kolana przed Bogiem żarliwie błagając o pomoc – gdy już zawiodło wszystko inne i grunt ucieka nam spod nóg (w myśl starej zasady „jak trwoga, to do Boga”). Nieraz zresztą wracamy rozczarowani, bo nie tak wyobrażaliśmy sobie tę pomoc.( „A myśmy myśleli, że on wyzwoli Izraela…” –  gdzieś to już było, prawda?). Coś tu chyba nie tak?

No więc okazało się, że nasze uczestnictwo w Domowym Kościele Bóg widzi jakby trochę inaczej, niż my…